Czasem przychodzi w życiu taki moment, kiedy wszystko wydaje się stabilne i przewidywalne — kariera nabiera tempa, decyzje są przemyślane, a codzienność uporządkowana. Ale właśnie wtedy, niespodziewanie, pojawia się coś, co burzy ten spokój. Niewygodne pragnienie, nieproszony impuls, emocja, która nie pasuje do racjonalnego planu. Nagle to, co dotąd było oczywiste, zaczyna się chwiać. Bo są takie spotkania, które wytrącają nas z równowagi. I takie relacje, które nie pytają o pozwolenie, zanim odcisną ślad. Ten stan niepokoju, napięcia i konfrontacji z własnymi granicami doskonale oddaje Lena M. Bielska w swojej powieści „Lustful” .

Lena M. Bielska „Lustful”
Daisy Barrett jest kobietą, którą łatwo pomylić z archetypem „silnej, zimnej bizneswoman”. Zbudowała AngelCall — aplikację dla kobiet, które chcą czuć się bezpieczniej. To narzędzie, które pomaga realnie, a nie tylko „ładnie wygląda” w mediach. Jej sukces nie przyszedł z przypadku — za nim stoi konkretna wiedza, doświadczenie, a także odwaga, by wejść w świat zdominowany przez mężczyzn i nie ugiąć się przed nim. Ale pod tą kontrolowaną narracją kryje się coś bardzo osobistego — niepokój, który zaczyna się od jednego, pozornie niewinnego momentu: pocałunku.
To wydarzyło się rok temu, na bankiecie, gdzie obowiązywały konkretne zasady. To miał być wieczór dyplomacji, a nie impulsu. A jednak — jedno spojrzenie, jedno przyciągnięcie, jedno zetknięcie z kimś, kto nie pasował do jej świata — Santo Renną. Od tamtej chwili nic już nie jest tak samo. Nie dlatego, że coś się faktycznie wydarzyło — ale dlatego, że coś zostało w niej odblokowane. I odwrotnie: Santo od tamtej chwili nie potrafi wyprzeć z myśli tej kobiety, która spojrzała na niego inaczej niż wszyscy.
Kiedy Daisy przyjeżdża do Nowego Jorku, by uporządkować sprawy związane z AngelCall, natyka się na niego ponownie. I to spotkanie nie jest przypadkowe. Santo nie zamierza grać w subtelności. Składa jej propozycję — taką, która z jednej strony wpisuje się w świat liczb, udziałów i kontraktów, ale z drugiej od początku ma w sobie drugie dno. To gra, w której oboje ryzykują więcej, niż są gotowi przyznać.
Między nimi nie ma miejsca na lekkość. Są za bardzo świadomi, za bardzo doświadczeni, by pozwolić sobie na coś „łatwego”. Ich relacja to nie flirt — to test: ile można z siebie odsłonić, nie tracąc przy tym twarzy. A wszystko to rozgrywa się na tle branży, w której najdrobniejsze potknięcie może oznaczać utratę pozycji, a bliskość może być wykorzystana jako broń.
Głęboka i emocjonalna historia
To, co uderzyło mnie najmocniej w tej książce, to sposób, w jaki autorka rozgrywa emocje. Nie przez dramatyczne gesty, nie przez kiczowate zwroty akcji, ale przez napięcie — psychologiczne, społeczne, osobiste. Lena M. Bielska pisze z dużą świadomością, że relacja dwojga ludzi to nie tylko uczucia, ale też cały bagaż, który za nimi stoi: wizerunek, przeszłość, role społeczne, lęki, które nie pasują do powierzchownej narracji o „silnych kobietach” i „pewnych siebie mężczyznach”.
Daisy to postać skomplikowana i niejednoznaczna. Z jednej strony podziwiam jej chłodną racjonalność, zdolność przewidywania, odwagę w podejmowaniu ryzyka zawodowego. Z drugiej — czułam, jak bardzo wewnętrznie walczy ze sobą. Nie jest zimna, tylko ostrożna. Nie jest niedostępna, tylko bardzo świadoma, co może ją kosztować intymność. I to właśnie jej dualność sprawia, że nie daje się zapomnieć.
Santo z kolei to mężczyzna, który nie wpisuje się w stereotyp „alfa samca”. Nie próbuje jej zdominować. Jest namiętny, tak — ale nie po to, by kontrolować, lecz po to, by dotknąć tego, czego w Daisy nikt wcześniej nie potrafił dotknąć. Jest szczery w swoim pragnieniu bliskości, choć nie zawsze potrafi je właściwie wyrazić. Bywa impulsywny, czasem niecierpliwy, ale nie ma w nim fałszu. Nie „uwodzi”, tylko działa — i ponosi konsekwencje.
Ogromną wartością tej powieści jest też to, jak konsekwentnie prowadzona jest narracja. Nie ma tu przypadkowych scen. Każdy dialog coś odsłania. Każdy gest ma swoje uzasadnienie. Historia rozwija się naturalnie, bez przyspieszania dla efektu. I choć mamy tu pożądanie, zmysłowość i napięcie erotyczne, to nie są one celem samym w sobie. To narzędzia opowieści o dwojgu ludzi, którzy nie wiedzą, jak bardzo są sobie potrzebni — dopóki nie zostaną postawieni pod ścianą.
Recenzja książki Leny M. Bielskiej „Lustful”
„Lustful” Lemy M. Bielskiej nie jest opowieścią o miłości, która leczy. Nie oferuje ukojenia. Jest raczej historią o uczuciu, które przekracza jakiekolwiek granice. Które wdziera się w życie tam, gdzie nie ma dla niego miejsca — a mimo to się nie cofa. To książka o tym, jak trudno jest naprawdę się odsłonić. Jak trudno jest przyznać, że pragnienie czegoś — albo kogoś — może być ważniejsze niż wypracowana niezależność czy zawodowa stabilność. I o tym, że czasem warto przegrać kontrolę, żeby wygrać coś prawdziwego. Dla mnie ta historia była intensywnym doświadczeniem — nie przez akcję, ale przez emocje. Zamiast czytać, miałam wrażenie, że wchodzę między dwoje ludzi, którzy nie chcą mnie tam wpuścić, ale nie potrafią też ukryć, co się w nich dzieje. To historia gęsta od napięć, pełna trudnych wyborów, niewygodnych prawd, ale też nadziei — nie na bajkę, tylko na coś prawdziwego i wyjątkowego. Gorąco polecam!